wtorek, 29 grudnia 2009

Dla fanów Nan Goldin

 

goldin wywiad

Wykład, którego udzieliła z okazji ostatniej odsłony World Press Photo.

Mówi tam miedzy innymi o tym, że nie poddała się cyfrowej rewolucji. Wciąż robi zdjęcia na slajdach, analogowym aparatem. Nie korzysta z Photoshopa. Jejku! To jak żyjący dinozaur!

środa, 25 listopada 2009

Obrzędy bez magii

 

2komunia5

źródło: www.pokrycki.com

Projekt Przemysława Pokryckiego dotyczący polskich obrzędów: chrztów, komunii, ślubów i pogrzebów jest dla mnie jednym z najważniejszych polskich cykli fotograficznych. Temat jest wyrazisty, emocjonujący, ważny, ciekawy, bliski każdemu (mogłabym jeszcze długo wyliczać…). Dlatego przyglądam się tym zdjęciom uważnie, a jeszcze chyba uważniej przyglądam się moim emocjom, gdy na te zdjęcia patrzę. I coś mi tutaj nie gra.

Cykl wpisuję się bardzo mocno w modną estetykę chłodnego spojrzenia, choć nawiązuje też do znanego cyklu Zofii Rydet “Zapis socjologiczny”. Główni bohaterowie i ich goście sportretowani są we wnętrzach, gdzie odbywają się uroczystości. Aparat rejestruje więc twarze, odświętne stroje i pozy, zastawione stoły, dekoracje, wreszcie wnętrza domów, restauracji, czy wynajętych sal – wszystko w sposób sugerujący pewien obiektywizm. Tacy jesteśmy, tak wyglądamy, tak świętujemy najważniejsze dni w naszym życiu.

Zadziwiający jest dla mnie wybór właśnie takiego stylu fotografowania w kontekście wybranego tematu. Na stronie Pokryckiego (www.pokrycki.com) cykl otwiera tekst Marty Aleksandry Olejnik dotyczący istoty obrzędu (niestety dostępny tylko po angielsku). Pisze ona o tym, że siła obrzędu bierze się z transcendencji i symbolicznego znaczenia. Symboliczne gesty mają siłę magiczną pozwalającą uczestnikom uroczystości przejść bezpiecznie przez ten graniczny moment, oddzielający jeden etap życia od kolejnego. Chciałabym w tych zdjęciach zobaczyć właśnie tę magię, to wyjście poza materialny wymiar wydarzenia, chciałabym zobaczyć siłę tych obrzędów. Bo mimo narzekań socjologów wydaje mi się, że w polskich obrzędach wciąż tkwi pewna moc, nawet jeśli oparta na bezrefleksyjnym powtarzaniu.

Część fotografii z tego cyklu wydaje mi się dość brutalna. Zamiast magii i siły symbolu są sztywne pozy i ogórki konserwowe. Za mało na tych zdjęciach ludzi, tego co się z nimi dzieje w tym dniu (nawet jeśli głównym ich przeżyciem jest troska, by przyjęcie się udało i by dobrze wypaść przed gośćmi), a za dużo kiczowatych dekoracji, satynowych obrusów.

 

2komunia3 

3slub3

 

2komunia1

źródło: www.pokrycki.com

Nie mogę przeżyć tych stołów na pierwszym planie! Wiem, że wyżerka jest ważną częścią polskiej tradycji i sama lubię z tego aspektu naszej kultury skorzystać, ale mam wrażenie, że ci ludzie ustawieni akurat w tym miejscu wypadają wyjątkowo niekorzystnie. Fotografie stają się krytyką konsumpcjonizmu. Pokazują, że kolejność w polskiej obrzędowości przedstawia się następująco: na pierwszym planie żarcie, potem ludzie, a potem, gdzieś tam w tle święty obrazek.   

Na szczęście nie wszystkie zdjęcia tak wyglądają. To chyba moje ulubione:

 

2komunia6

źródło: www.pokrycki.com

Poważne ciotki i wujkowie, rozbrykane dzieciaki, refleksyjny pan z kubeczkiem, w tle główni bohaterowie: cały kadr wypełniają ludzie. Tu jest siła polskich obrzędów: rodzina, żywi ludzie, którzy widać, jakoś się tego dnia bawią: lepiej lub gorzej, ale są razem. I to jest główny temat zdjęcia, a nie te upiorne plastikowe kubki.

 

3slub4

źródło: www.pokrycki.com

Mój problem z tymi zdjęciami jest ogólnie taki, że pokazują one głównie tzw. kulturę materialną: jedzenie na stołach, balony, kiczowate ozdoby, monstrualne torty: które w świetle lampy błyskowej jeszcze bardziej rzucają się w oczy przytłaczając kompletnie głównych bohaterów. (Dla porównania: w sekcji poświęconej pogrzebom jest kilka zdjęć przy świetle zastanym i wygląda to wszystko o wiele bardziej nastrojowo).

Styl większości zdjęć nie przystaje do tematu, chyba, że celem autora było obnażanie duchowej pustki. Chłodne spojrzenie obiektywu jest bezlitosne wobec rumianych policzków i jaskrawych napojów w plastikowych butelkach – poza tym niewiele więcej z tych obrzędów zostało. Jeszcze jako taka bronią się ci bogatsi, których stać na urządzanie gustownych przyjęć: tu formy są jakby mniej rozbuchane, przez co i treść wydarzenia ma szanse zaistnieć na zdjęciu.

 

4pogrzeb1

źródło: www.pokrycki.com

 

I na koniec jeszcze kilka wczesnych zdjęć Przemysława Pokryckiego z cyklu “Żniwa”. Ogólnie wolę fotografię kolorową, ale jest w tych zdjęciach wszystko to, czego brakuje mi w cyklu o obrzędach.

 

zniwa2

 

zniwa1

 

zniwa3

 

ekst_pokrycki011

źródło: www.latarnik.pl

Więcej o tym cyklu na stronie galerii Luksfera.

środa, 11 listopada 2009

Co robić, kiedy pada deszcz?

 

hunter1

źródło: www.fotopolis.pl

Warszawiacy i Warszawianki mogą wybrać się na wystawę Toma Huntera w “1500 m2 do wynajęcia” – nowej galerii, czy raczej przestrzeni artystycznej na Powiślu.

Hunter znany jest z fotografii inspirowanych klasycznym malarstwem. W swoich pracach przedstawia mieszkańców Hackney – dzielnicy na przedmieściach Londynu, gdzie z resztą sam mieszka. Fotografie Huntera łączą elegancką klasyczną estetykę z zaangażowaniem społecznym.

Kurator wystawy Tim Birch pisze:

Bohaterowie portretów Huntera to nie bogacze stawiający sobie za cel zwiększenie liczby rodowych totemów. To pozbawieni praw obywatelskich, rozczarowani, lub przynajmniej wszyscy zbyt łatwo niewłaściwie odbierani członkowie społeczeństwa. To ludzie, którzy sami świadomie wybierają życie na obrzeżach głównego nurtu społeczeństwa (np. "Podróżnicy"). Pomimo faktu, że osoby takie są często traktowane stereotypowo, Hunter nierzadko portretuje je same, co jest źródłem aury intymności i poczucia osobistej wartości. Hunter mówi o nich: "Naprawdę chciałem pokazać, że osoby, z którymi pracowałem, są równie ważne, co znani i bogaci ludzie, tak samo jak to robił Vermeer" [źródło: www.fotopolis.pl]

Nie byłam jeszcze na wystawie, wybieram się, jak wyzdrowieję, ale bardzo pociąga mnie taka wizja fotografii jako sztuki egalitarnej, pozwalającej oddać godność ludziom znajdującym się gdzieś na peryferiach głównego nurtu. Gest artysty polega tutaj właśnie na zwróceniu wzroku w stronę ludzi uznawanych przez kulturę popularną za niewartych uwagi – nie bogatych, nie pięknych, nie młodych, nie odnoszących sukcesów, żyjących w sposób odbiegający od normy itd.

Ciekawe tylko, czy takie artystyczne zabiegi przynoszą jakieś efekty. Na wystawy chodzą najczęściej ludzie zainteresowani sztuką, którzy i tak nie  biorą zbyt poważnie kreowanych wzorców idealnego człowieka sukcesu (a często sami znajdują się gdzieś na marginesie mainstreamu). Może to trochę tak, że artyści próbują w ten sposób dowartościować samych siebie?

Strona Toma Huntera www.tomhunter.org

Fundacja65, organizator wystawy www.element65.pl

Centrum Działań Twórczych 1500m2
ul. Solec 18/20,
Warszawa

Czynne od wtorku do niedzieli 11.00-19.00 Wstęp wolny :)

 

A tu chyba najbardziej znane zdjęcie Toma Huntera: “Kobieta czytająca nakaz eksmisji”  i jego malarski pierwowzór Jan Vermeer van Delft “Kobieta czytająca list”

hunter2

źródło: www.saatchi-gallery.co.uk

vermeer

źródło: http://commons.wikimedia.org

środa, 4 listopada 2009

Straszna sztuka na straszną pogodę

Wybaczcie brak nowych wpisów, ale jestem zarzucona robotą. Obiecuję poprawę po weekendzie.
Tymczasem chciałam zwrócić Waszą uwagę na ostatni wpis na blogu Izy Kowalczyk na temat cyklu zdjęć Rogera Cremera przedstawiającego turystów w Auschwitz. Turystów fotografujących. Świetny cykl i świetna notka.

www.strasznasztuka.blox.pl

Swoją drogą ciekawe, co dzieje się z tymi zdjęciami wykonanymi przez turystów. Chyba nie lądują w rodzinnym albumie? Może katalog w komputerze zatytułowany "nie zaglądać"?

środa, 21 października 2009

Rodzinny kryzys

 

269_6991

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

 

Jest takie powiedzonko, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

Leonie Purchas zajmowała się głownie dokumentalnymi projektami na temat rodzin z całego świata. Jej ostatni cykl jest pod tym względem szczególny – bo przedstawia jej własną rodzinę. Przez dwa lata autorka pomagała matce w jej walce z depresją i zaburzeniami kompulsywnymi. Razem z nią sprzątała dom, w którym matka przez lata zgromadziła stosy różnych niepotrzebnych rzeczy. Na zdjęciach pojawiają się też ojczym i brat autorki.

269_6992

269_6990

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

Zdjęcia są niezwykłe. Ma wrażenie, że jest w nich niepokój, lęk, wyczuwalne napięcie pomiędzy ludźmi. Jest też w tych fotografiach siła – widać, że Purchas fotografuje sytuacje, które ją poruszają, które są dla niej trudne i ważne. Jest też czułość, jakaś melancholia, tęsknota. Jednocześnie cały cykl jest bardzo enigmatyczny, o samej sytuacji rodzinnej więcej można się dowiedzieć  z opisu niż ze zdjęć. Dzięki temu jest w tych zdjęciach jakaś prawda, coś bardzo żywego, co pozwala – mnie przynajmniej – odnaleźć moje własne emocje związane z moją rodziną.

Cały ten projekt wydaje mi się bardzo odważny. Mam wrażenie, że autorka skoczyła na głęboką wodę – fotografowała intuicyjnie, bez z góry przyjętego planu, nie przejmując się, czy wyjdzie z tego czytelny reportaż.

Tu dwie rozkładówki – po kliknięciu otworzy się większa wersja:

269_6988

269_6989

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

Na stronie Purchas (www.leoniepurchas.com) nie ma jeszcze tych fotografii. Można je obejrzeć w najnowszym numerze FOAM (także online), o którym pisałam, zachwycając się zdjęciami Joao Castilho. Zachęcam przynajmniej do przejrzenia tego numeru - pismo jest drogie (77 zł), ale tym razem jest to numer podwójny i do tego pełen świetnych, poruszających zdjęć. No dobrze, przyznaję – zaszalałam i kupiłam :)

Dla porównania i uwydatnienia świetności zdjęć Purchas, kilka fotografii rodzinno-kryzysowych młodej fotografki: Lisy Lindvay. Nie mówię, że one są złe – kilka zdjęć jest naprawdę bardzo dobrych, ale w porównaniu z cyklem Purchas widać, jak bardzo to wszystko jest wykoncypowane i przetrawione w głowie zanim Lindvay nacisnęła migawkę. Czytelne, przewidywalne i – po pewnym czasie – dość nudne. Podobna sytuacja powielona niepotrzebnie kilka razy, przez co te słabsze zdjęcia odbierają siłę tym lepszym.  Ale i tak warto rzucić okiem na całość: www.lisalindvay.com, choćby żeby zobaczyć świetne foto na temat kryzysu męskości (jak ktoś kliknie w link to na pewno będzie widział, które zdjęcie mam na myśli).

 

lindvay1  

 

 

lindvay2

 

 

lindvay3

 

 

lindvay4

środa, 14 października 2009

“O fotografii” – a tribute to…

 

sontag1mini

Od samego początku planowałam dłuższą notkę na temat kultowej  książki Susan Sontag. Choćby ze względu na nieprzypadkową zbieżność tytułu mojego bloga ;-) Bez wątpienia jest to książka, która ukształtowała moje myślenie o fotografii, w której za każdym razem znajduję pretekst do zastanawiania się, po co właściwie fotografuję i po co oglądam i gromadzę  zdjęcia.

A teraz pojawiła się kolejna zachęta: 30 października pojawi się długo oczekiwane nowe wydanie. Z tego co widziałam na stronie wydawnictwa Karakter – książka zapowiada się apetycznie i z pewnością zajmie honorowe miejsce na mojej fotograficzno-albumowej półeczce.

Fotografia – według Sontag - “stanowi przede wszystkim rytuał społeczny, ochronę przed lękiem i narzędzie władzy”, a aparat fotograficzny jest potężnym narzędziem kształtującym sposób myślenia i odczuwania współczesnego człowieka. Jak druk Gutenberga, fotografia wpisuje się w ciąg wynalazków zmieniających całość otaczającej nas kultury.

Próba streszczenia obserwacji Sontag jest kompletnie bez sensu – równie dobrze mogłabym przepisywać tu kolejne obszerne fragmenty. Lepiej zatrzymać się na chwilę przy co ciekawszych stwierdzeniach – i zobaczyć, gdzie mnie one zaprowadzą.

Zacznę może od tej ochrony przed lękiem. O co właściwie chodzi? Sontag pisze o turystach, którzy – wyrwani ze swojej codziennej rutyny, niepewni jak się zachować w nowych miejscach i w nowych sytuacjach - robią zdjęcia. Stawiają się w specyficznej sytuacji obserwatorów, obcych przybyszów, którzy przyglądają się egzotycznym miejscom z dystansem. Zwiedzają dalekie kraje, poznają inne kultury – ale jakby zamknięci w bezpiecznej bańce.  Wiedzą, co robić: szukać ładnych widoków i utrwalać.

Czy nie jest przypadkiem tak, że każdy fotograf  staje się swego rodzaju turystą? Przygląda się światu z dystansem, nie uczestniczy w otaczających go wydarzeniach, ale patrzy, czeka na właściwy moment, wyławia interesujące motywy.

Fotografia jest pod tym względem narzędziem bardzo dwuznacznym – z jednej strony zbliża do ludzi i świata, daje pretekst do przyglądania się, odwiedzania różnych miejsc, a z drugiej - aparat jest rodzajem tarczy, za którą można się schować; tarczy, która sprawia, że fotograf zawsze pozostaje outsiderem. Sontag pisze, że fotografia stwarza pozory uczestnictwa.

Pamiętam, jak kilka lat temu robiłam zdjęcia na ślubie kuzyna. Spontanicznie chwyciłam za aparat, nie było to konieczne. Państwo młodzi mieli wynajętego fotografa ślubnego. A jednak czułam się niepewnie w kościele. Aparat sprawił, że cała sytuacja zamieniła się w moich oczach w rodzaj przedstawienia, a moja obecność tam była podporządkowana temu, by zrobić ładne fotografie.  Było dokładnie tak, jak pisze Sontag – pozór uczestnictwa. Człowieka z aparatem przy oku nie łatwo wzruszyć. Zajęta fotografowaniem, nie muszę konfrontować się z tym, że już przez tyle lat nie byłam w kościele, że nie mam potrzeby wierzyć. Nie muszę konfrontować się z moim wzruszeniem i poczuciem, że jest coś niebywałego w chwili, kiedy dwoje ludzi ślubuje sobie miłość “na zawsze” – choć przecież nie mogą mieć pewności, że im się uda tę miłość utrzymać.

W domu obejrzałam zdjęcia. Było na nich odbite światło tamtej chwili. Oglądanie zdjęć, było jak jedzenie cukierka przez papierek. Albo raczej jak oglądanie rekinów za szybą.  

Mam wrażenie, że mój synek wyczuwa tę dystansującą siłę fotografii. Kiedy próbuję zrobić mu zdjęcie, zamiast zapozować, pędzi do mnie i rzuca się na obiektyw, próbując go zjeść.  Wtedy moja bezpieczna bańka dystansu pęka, odkładam aparat i idziemy się poprzytulać.

   

 

Wiedziałam, że mi się ta notka o Sontag nie uda, że podryfuję w dygresje. Zawsze tak jest, kiedy czytam “O fotografii”. Po prostu to jest taka książka, z którą się chce rozmawiać :)

Susan Sontag “O fotografii”, wydawnictwo Karakter

wtorek, 6 października 2009

Krajobraz, akt czy portret?

 

Niedawno zostałam zapytana jakim rodzajem fotografii się zajmuję. Pytanie wywołało we mnie pewną konsternację, więc aby ułatwić mi odpowiedź rozmówca podsunął kilka przykładowych kategorii: krajobrazy? martwa natura? ludzie?

Mam wrażenie, że wiele osób myśli w ten sposób o fotografii. Jeśli jesteś fotografem, zajmujesz się ściśle określoną działką tematyczną. Jesteś kolekcjonerem. Damskich biustów, owadów w dużym zbliżeniu, krajobrazów z obowiązkowym motywem kontrastowych skłębionych chmur, obdrapanych podwórek… Można tę wyliczankę ciągnąć w nieskończoność.

Idealnym miejscem, gdzie widać taki sposób myślenia (czy raczej niemyślenia) o fotografii jest portal plfoto. Wrzuca się tam pojedyncze zdjęcia do oceny, umieszczając je w jednej z kategorii. Najwyżej ocenione zdjęcia są potem prezentowane w rozmaitych galeriach typu top 100. Wystarczy pobieżny rzut oka, a widać, że niewiele z takiego podejścia do fotografii da się wycisnąć. O pojedynczym zdjęciu naprawdę rzadko można coś sensownego powiedzieć, przeważają więc lakoniczne opinie w stylu: “fajne”, “ma klimat”, “to lubię”. Większość takich pojedynczych zdjęć w kółko powtarza ten sam stereotypowy motyw. Piękne ciało w dziwnej pozie,  romantyczny czarno-biały portret młodej kobiety chmurnej i zamyślonej, zachwycająca przyroda (góry, morze, las) w świetle zachodzącego słońca, twarz starca emanująca smutkiem i tzw. życiową mądrością. Nie ma o czym mówić.

Już wiem, co trzeba było odpowiedzieć na to pytanie o rodzaj fotografii. Że robię zdjęcia o życiu :-)

A że nie wypada mi za bardzo ilustrować moich narzekań konkretnymi przykładami z plfoto, proponuję obejrzeć dużą serię zdjęć “o życiu”. Gareth McConnell “Family. 21 century love poem”

Gareth McConnel jak widać nie może się zdecydować, czy woli portret, martwą naturę, czy zwierzęta i fotografuje różne rzeczy:

  • wymiętą pościel na swoim łóżku,
  • dzieci
  • psa
  • swój zagracony pokój
  • krzesło drewniane z rzeźbionymi nóżkami i to, co akurat na nim leży
  • drugie krzesło drewniane z poręczami
  • kanapę z kocem w czarno-białą kratkę
  • kwiaty nocą
  • bluszcz
  • kobiety (także gołe i w kostiumach kąpielowych),
  • jedną taką panią, co lubi chodzić w podkolanówkach,
  • faceta z siwiejącym zarostem
  • bardzo dziwnego faceta który jest CAŁY wytatuowany
  • siebie w lustrze.

Wychodzi z tego ciekawa i bardzo niejednoznaczna opowieść o pewnym zagraconym domu, gdzie mieszkają dziwni ludzie. Rodzina, jak wynika z tytułu, ale nie w dosłownym sensie. Trudno się połapać, kto jest tu mamą, a kto tatą. W ogrodzie kręci się sporo podejrzanych typków. Czym zajmują się mieszkańcy i bywalcy tego miejsca? Nie wiadomo. Wyglądają na outsiderów, zamieszkujących artystyczną enklawę. Jednocześnie jest w tych zdjęciach ujmująca czułość – widać, że fotograf opowiada o tym, co jest mu bliskie i dla niego ważne. Tematyczne pomieszanie z poplątaniem, a na jakimś innym, wyższym poziomie, wszystko trzyma się kupy. I o to chodzi.

041

101

 

084

054

010

099

094

100  125

Zdjęcia: © Gareth McConnell www.garethmcconnell.com

wtorek, 29 września 2009

Ładne rzeczy

 

Niezbyt pociągają mnie zdjęcia ładne. Ładne, czyli przedstawiające ładne przedmioty sfotografowane w ładny sposób. Kwiatki, pieski, muszelki, zachody słońca, krople rosy na liściu, motylki w zbliżeniu – fotografie, które nadają się do zestawu tapet instalowanych standardowo w telefonie komórkowym. Brrr…  Zazwyczaj pod przyjemną powierzchnią tych zdjęć zieje straszna pustka.

Nie wiem, może mam jakiś problem, bo zdjęcia przedmiotów brzydkich wydają mi się ciekawsze, bardziej pobudzające do myślenia. 

Ładność mnie rozleniwia i nudzi. Brzydkość - pobudza i zaciekawia. Od kiedy odkryłam, że tak mam, trochę mnie to dręczy, bo takie uogólnienie wydaje się być rodzajem intelektualno-estetycznej koleiny.

Zdjęcia ładnych przedmiotów i ładnych ludzi atakują nas zewsząd. Pełno ich w reklamach, na stronach magazynów, na okładkach zeszytów, na opakowaniach. Brzydkie rzeczy są na cenzurowanym.  Dlatego sztuka – dziedzina zajmująca się wyciąganiem na światło dzienne zjawisk wykluczanych i pomijanych -  tak chętnie z nich korzysta. Nie powinno więc dziwić, że zdecydowanie więcej jest projektów fotograficznych pokazujących rzeczy brzydkie, mówiących o sprawach trudnych, czy odwołujących się do uczuć uznawanych za negatywne. Ale czy to automatycznie oznacza, że zdjęcia rzeczy ładnych, zdjęcia mówiące o sprawach przyjemnych i odwołujące się do uczuć uznawanych za pozytywne skazane są a priori na etykietkę kiczu i taniochy? Nie. Wydaje mi się, że taki cykl, mówiący w autentyczny sposób o radości życia, o szczęściu, o  przyjemnościach – jest o wiele trudniejszy do wykonania.

W ramach ilustracji – zdjęcia japońskiej fotografki Rinko Kawauchi. Po raz pierwszy zwróciłam na nie uwagę w przekrojowym albumie prezentującym prace młodych fotografów Vitamin PH. New perspectives in photography. Wśród prac dziwnych, konceptualnych, mrocznych i tajemniczych prace Rinko Kawauchi były wyraźnie inne: ładne, proste, świeże. Kwiatki, motylki  i nawet kropla rosy na liściu! Lubię na nie patrzeć, choć nie prowokują mnie one do jakiś głębokich przemyśleń (a muszą?). Bardzo jestem ciekawa, jak prezentują się na wystawie, czy w albumie, bo z tego, co wiem Kawauchi tworzy z nich dość rozbudowane cykle i pewnie dopiero rzut oka na całość dałby wyobrażenie o sensie tych zdjęć. Tak czy inaczej: rzecz ładna, a i ciekawa. 

kawauchi1 

kawauchi6

kawauchi9

kawauchi7

kawauchi10

Zdjęcia: © Rinko Kawauchi

Tu więcej na temat Rinko Kawauchi

sobota, 26 września 2009

Valerie i jej brzuch

 

valerie1

Znalazłam dziś na stronie Feminoteki ciekawy tekst Anny Zdrojewskiej, dotyczący ciała kobiet po ciąży: zmian, które w nim zachodzą, a przede wszystkim stosunku kobiet do tych zmian: pełnego wstydu i tęsknoty za utraconą nieskazitelnością. Autorka przywołuje w tekście zdjęcie Nan Goldin, przedstawiające przyjaciółkę Goldin - Valerie - i jej poorany rozstępami brzuch.

Zdrojewska pisze: "Kilka lat temu zobaczyłam zdjęcie Nan Goldin. Był na nim brzuch pokryty grubą siecią rozstępów. Skóra wyglądała tak, jakby kot ostrzył sobie na niej pazury. Rozstępy nie zdążyły jeszcze zblednąć. Drastyczna - tak określiłabym tę fotografię. Wyłom w świecie znanych mi obrazów. Zawieszona obok zdjęć przedstawiających heroinistów i ofiary przemocy najgłębiej wryła mi się w pamięć zwykłym, jak się później miałam dowiedzieć, kobiecym brzuchem po ciąży." (Tu można przeczytać tekst w całości.)

Zaciekawiło mnie to, ponieważ dobrze pamiętam, jak odmienne wrażenie zrobił na mnie portret Valerie. Jest na nim dumna, wręcz bezwstydna kobieta, patrząca ze śmiałością w obiektyw, ani trochę nie zawstydzona tym, że jej brzuch daleki jest od ideału z kolorowych magazynów. Wobec tej pewności siebie, tej siły w spojrzeniu, rozstępy na brzuchu stawały się bardziej pamiątką po ciąży, niż skazą na urodzie. Było dla mnie w tej fotografii coś bardzo pociągającego. Kojarzyła mi się z plemionami afrykańskimi, które dobrowolnie poddają się skaryfikacji i noszą swoje blizny z dumą.

Z resztą wystarczy popatrzeć na inne zdjęcia Valerie, autorstwa Goldin. Zmysłowa, piękna, trochę dzika kobieta - bardzo odbiegająca od medialnych kanonów urody - a jednoczenie sprawiająca wrażenie kogoś, kto te kanony ma głęboko w poważaniu. Ech, chciałabym taka być.

Zdrojewska pisze o kulturowej presji wywieranej na kobiety, by "po ciąży" doprowadzić ciało do stanu "sprzed ciąży", by zatrzeć wszelkie ślady wydarzenia, które bywa największym życiowym przełomem. Pisze o tym, że jesteśmy obarczane wstydem za coś, co jest nieuniknione, co nie jest wynikiem zaniedbania, lecz naturalną koleją rzeczy. Kiedy patrzę na zdjęcie Valerie, chcę wierzyć, że czasem wystarczy wziąć głęboki wdech, podnieść głowę i pokazać tej kulturowej opresji środkowy palec.

valerie2

valerie4

valerie3

Żródło: Nan Goldin “The Devil’s Playground”

środa, 23 września 2009

Sartorialist vs. Sander

 

sander02 sart07

August Sander “Malarz: Anton Raederscheidt, Koln,ca. 1927”, The Sartorialist

O ile fotografia jest jednym z moich “poważnych” zainteresowań, moda należy do tych “niepoważnych”. Od ponad roku śledzę coraz liczniej powstające blogi na temat mody ulicznej.  To bardzo ciekawe zjawisko: wydaje się, że ludzie mają już dosyć oglądania modelek na pokazach i w kolorowych magazynach i wolą poprzyglądać się innym ludziom. A że tak bezpośrednio gapić się nie wypada – trzeba fotografować!

Jednym z najbardziej znanych blogów tego typu jest Sartorialist, prowadzony przez Scotta Schumana. Autor fotografuje przechodniów na ulicach Paryża, Nowego Jorku i Londynu. Oczywiście tylko tych odpowiednio ubranych. Odpowiednio znaczy w tym przypadku: ciekawie, elegancko, inspirująco, ale także luksusowo. Wśród portretowanych postaci królują redaktorki zagranicznych pism takich jak Vogue czy Elle i zamożni włoscy gentlemani.

Fotografie Schumana – choć ściśle związane ze światem mody – coraz częściej zaczynają funkcjonować w kontekście sztuki. Były prezentowane na kilku wystawach, doczekały się też publikacji w albumie.  Właśnie w kontekście jednej z wystaw padło porównanie Schumana do Augusta Sandera – ikony fotografii XX wieku.

Formalne podobieństwo jest uderzające. Sam Schuman z resztą przywołuje Sandera, jako jedną ze swych inspiracji. Pozowane portrety wyrazistych postaci, na tle ulic i zieleni. Prawdziwi ludzie w ich prawdziwym otoczeniu, sfotografowani w piękny, klasyczny sposób.

 sart01

sart08

Źródło: The Sartorialist

Właśnie ze względy na to powierzchowne podobieństwo, uwagę zwracają różnice między dwoma fotografami.  Sander starał się stworzyć naukowy wręcz przegląd społeczeństwa niemieckiego: fotografował artystów, mieszczan, rolników, rzemieślników, młodych i starych, nazistów i żydów. Egalitaryzm jego projektu jest jedną z jego najbardziej widocznych cech. Sartorialist wybiera ludzi ze względu na ich strój. Fotografuje elegancję, piękno, bogactwo zachodniego świata. Od czasu do czasu pojawiają się na jego blogu zdjęcia bezdomnych – trochę jakby wyrzut sumienia i próba udowodnienia, że styl i piękno mogą pojawić się w nieoczekiwanych miejscach. Moim zdaniem, te zdjęcia są tak dobre, że modowy kontekst schodzi na drugi (czy nawet trzeci) plan. Wiele tu poruszających, pięknych portretów, mówiących o ludziach, nie o ich ubraniach. Liczę, że za 30-40 lat, kiedy modne ubrania już dawno będą niemodne, te twarze przemówią jeszcze mocniejszym głosem.

sart06

Źródło: The Sartorialist

Kiedy myślę o zdjęciach Schumana w kontekście projektu Sandera, zastanawiam się, kogo na nich nie ma. Myślę o ludziach, których nie wybrał do zdjęcia. O Amerykanach z nadwagą w szerokich bermudach i adidasach, o kobietach ze sztuczną opalenizną obwieszonych złotem, wreszcie o nudnych, zwyczajnych ludziach w dżinsach i t-shirtach – ani ładnych, ani brzydkich. I chcę wierzyć, że oni też mają swoją historię, że im też można zrobić zdjęcie, które będzie poruszające i piękne.

Zdaję sobie sprawę, że to naiwność. Każdy fotograf wybiera. Szuka postaci wyrazistych, w których twarzy jest coś przykuwającego uwagę. Sander też wybierał – w jego projekcie królują postaci o wyrazistej fizjonomii: jak choćby ten znany łysy kucharz w białym fartuchu. Jak to jest? Czy ci ludzie ze zdjęć są wyjątkowi, czy to dobry fotograf ich takimi czyni?

Przyszedł mi do głowy szaleńczy, utopijny pomysł. A gdyby tak sfotografować wszystkich ludzi? Może zacznijmy lokalnie, od wszystkich Polaków: pełny przekrój społeczny, bez żadnego wybierania, bez szukania bardziej i mniej fotogenicznych twarzy. Właśnie w stylu Sandera i The Sartorialist, dbając o odpowiednie tło i światło, dając każdemu szansę na odsłonięcie czy ukrycie jakiejś prawdy o sobie. Ciekawe, co by z tego wyszło? 

 

Linki: Blog Sartorialist, August Sander

sander03

August Sander Cukiernik, 1928

sander_gypsy

August Sander Cygan, ca. 1930

sander_frau

August Sander Żona malarza, Koln 1924-28

sander_nazi

August Sander, Członek Hitlerjugend, ca. 1941