niedziela, 21 lutego 2010

Mroczne zabawy dziewczynek

 

Byłam wczoraj w CSW na wystawie Michała Jelskiego i zanim zabrnę w dygresje i zawiłe analizy sformułuję jasny przekaz: kto nie widział, a ma możliwość - niech idzie koniecznie. Dawno nie widziałam w polskiej fotografii zdjęć tak świeżych i tak wieloznacznych.

Zdjęć jest 10. Niby niedużo, ale wystarczy. Do tego jest film, trochę zbędny, ale o tym poniżej. Projekt jest w zasadzie dokumentalny. Autor był świadkiem tzw. chrztu na obozie sportowym, zrobił zdjęcia, pokazał, jak było, nie inscenizował i nie ingerował (przynajmniej nic na to nie wskazuje). Przedstawił jednak to wydarzenie w bardzo  subiektywny sposób, podkreślając jego magiczny, inicjacyjny charakter. Przede wszystkim chrzest pokazany został na poważnie: to nie jest zabawa, to jakaś dziwna gra, której reguł do końca nie znamy. Widzimy zbliżenia na pojedyncze postaci, widzimy gesty i przyrodę będącą świadkiem i metaforą. Jest napięcie, emocje, ciemność rozświetlana lampą błyskową jak na policyjnych zdjęciach miejsca zbrodni. I jeszcze, jakby było mało, zdjęcia Michała Jelskiego są duże, piękne i kolorowe. 

Co jest na zdjęciach? Jest na przykład twarz dziewczynki, wymazana białą mazią tak skutecznie, że nie można rozpoznać jej rysów. Dłonie w lateksowych rękawiczkach, które tę maź nakładają. Postać bogini, która rozdaje dyplomy przechrzczonym dziewczętom: piękna, prowokująca odsłoniętymi udami i bardzo, bardzo smutna. Jest gałąź akacji na tle czarnego nieba. Akacji, którą przypomnę, dziewczęta wykorzystują do wróżenia odrywając kolejno listki i odliczając: kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje…

Dla mnie jest to bardzo poruszająca, bolesna historia o budzącej się kobiecości. Jej przebudzenie dokonuje się w dziewczętach na skutek okropnego rytuału, którego sednem jest wejście w rolę ofiary. Mają znieść bez sprzeciwu kolejne próby, wytarzać się w błocie, dać wymazać sobie twarz czymś białym i lepkim (czy tylko mnie się to nieprzyzwoicie kojarzy?), pozwolić na wyzwiska, wreszcie pocałować w rękę boginię, rękę wymazaną jakąś różową papką wyglądającą trochę jak mielone surowe mięso, a może jak truskawki ze śmietaną.  Stoją więc zgnębione i brudne, a jednocześnie erotycznie dwuznaczne - z rozpuszczonymi mokrymi włosami, z odsłoniętymi udami, z domalowanym biustem na koszulce - i takie właśnie przekraczają granicę między dzieckiem a kobietą.  Tak sobie myślę o tym zdjęciu z białą mazią zakrywającą twarz, że to precyzyjnie uchwycony moment przejścia . Że po zmyciu tego białego to już będzie inna twarz pod spodem, zmieniona.

Potem jest dyplom, uśmiech i postać bogini czyniącej swą powinność ze smutkiem i powagą. A na koniec:

Kocha, lubi, szanuje,

nie chce, nie dba, żartuje,

w myśli, w mowie, w sercu,

na ślubnym kobiercu.

Jelski w ulotce na temat wystawy pisze, że dziecięce rytuały mówią dużo o naszej kulturze, o świadomej i nieświadomej symbolice. Aż strach myśleć, co mówią. Dorosłe kobiety, które zajmują się potem w życiu “wytrzymywaniem”, znoszeniem upokorzenia w naiwnej wierze, że dostaną za to dyplom, w końcu nie biorą się znikąd.  

wtorek, 9 lutego 2010

Debil i karma dla psów

 

jelski

źródło: Michał Jelski “Chrzest” www.csw.art.pl

Zdjęcia Michała Jelskiego widziałam po raz pierwszy w 2008 na wystawie Polska Wenus, w ramach krakowskiego miesiąca fotografii. Mimo, że było ich tylko 3 i były jakby obok głównego tematu, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Zdecydowanie była to najmocniejsza rzecz z całej wystawy. Powyższe zdjęcie też było na tamtej wystawie i najmocniej zapadło mi w pamięć. Jest w nim siła, jakaś mroczna ambiwalencja, związana z zabawami dojrzewających dziewcząt. Kto czytał “Pannę Nikt”, rozumie, co mam na myśli.

Główna bohaterka wygląda trochę jak męczennica z religijnych obrazów: anielska uroda, blond włosy (rozpuszczone, nie wygodniej było związać gumką?), błękit i biel (kolory szat matki Boskiej), wreszcie światło z tyłu dające efekt aureoli. Na tym tle ten cały brud, ten obrzydliwy napis budzą niepokój i niepewność – wygląda to jak dziwna upokarzająca gra, z której i kat, i ofiara czerpią korzyści. Zdjęcia Jelskiego przedstawiają kolonijny chrzest.  W tekście towarzyszącym wystawie autor pisze:

Interesują mnie zwłaszcza te wszystkie dziwne rytuały wymyślone przez dzieci i przekazywane następnym rocznikom. Rzeczy typu: dziwne napoje i pokarmy niczym zmutowana komunia katolicka. Poza tym, nie oczyszczenie jak na chrzcie, ale totalne umorusanie; błoto, mąka i jajko, a potem mycie zębów. Te wszystkie przebrania i eksponaty mówią dużo o naszej kulturze, świadomej i nieświadomej symbolice.

Pamiętam mój chrzest w liceum. Biegaliśmy pod rzędami ławek, na których stali nasi starsi koledzy i koleżanki, poganiający i pilnujący, żebyśmy nie ominęli żadnej atrakcji. Szkoła zwracała dużą uwagę, żeby nie dochodziło do żadnych aktów agresji – żeby nie było bicia i kopania kotów. Za to były jakieś pomyje do picia, psia karma do jedzenia, mazanie po twarzy trudno zmywalnym markerem i tym podobne atrakcje rytuału inicjacyjnego. Obrzydzenie czuję do dziś.

Nikt nikogo nie zmuszał do udziału. Była jednak presja ze strony grupy:  chrzest był rodzajem biletu wstępu do szkolnej społeczności. Tak jak na zdjęciu Jelskiego - chrzest jest do przeżycia, bo obok ciebie są inni upokorzeniu,  brudni. Dzielisz z nimi puszkę psiego żarcia i stłumioną wściekłość, którą za rok wyładujecie na młodszych.  Dokładnie nie pamiętam, ale chrzest zorganizowany rok później przez mój rocznik był ostatnim w szkole, bo skończył się totalnym wymazaniem ścian i podłóg. Żywioł wyrwał się spod kontroli – nic dziwnego w końcu byliśmy w liceum kujonów, w kuźni olimpijczyków. Gdzieś to zwierzę z nas wyjść musiało.

Te kolonijne i szkolne chrzty są jak dziwny relikt w cywilizowanym społeczeństwie. Jak enklawy, gdzie w skodyfikowany sposób można dać upust wszelkim agresywnym impulsom. Znacie inne sytuacje w których ma się takie przyzwolenie na upokarzanie innych? Rządzi nimi żelazna logika: raz ty pijesz pomyje, ale za rok role się odwrócą. Ty będziesz górą. Doskonale pamiętam, jak sama byłam kotem. Co było rok później – nie wiem. Naprawdę, nie pamiętam. Tzn. wyobrażam sobie, że nie brałam w tym cyrku udziału, ale nie mam pewności. Wolę się widzieć jako zbrukaną świętą, która rezygnuje z zemsty. Ciekawe, czy na wystawie będą też zdjęcia “oprawców”? Chyba nawet bardziej mnie interesują.

Od 5. lutego wystawę Michała Jelskiego “Chrzest” można zobaczyć w warszawskim CSW. Jeszcze nie byłam i aż się trochę boję, tak duże mam oczekiwania :)