wtorek, 9 lutego 2010

Debil i karma dla psów

 

jelski

źródło: Michał Jelski “Chrzest” www.csw.art.pl

Zdjęcia Michała Jelskiego widziałam po raz pierwszy w 2008 na wystawie Polska Wenus, w ramach krakowskiego miesiąca fotografii. Mimo, że było ich tylko 3 i były jakby obok głównego tematu, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Zdecydowanie była to najmocniejsza rzecz z całej wystawy. Powyższe zdjęcie też było na tamtej wystawie i najmocniej zapadło mi w pamięć. Jest w nim siła, jakaś mroczna ambiwalencja, związana z zabawami dojrzewających dziewcząt. Kto czytał “Pannę Nikt”, rozumie, co mam na myśli.

Główna bohaterka wygląda trochę jak męczennica z religijnych obrazów: anielska uroda, blond włosy (rozpuszczone, nie wygodniej było związać gumką?), błękit i biel (kolory szat matki Boskiej), wreszcie światło z tyłu dające efekt aureoli. Na tym tle ten cały brud, ten obrzydliwy napis budzą niepokój i niepewność – wygląda to jak dziwna upokarzająca gra, z której i kat, i ofiara czerpią korzyści. Zdjęcia Jelskiego przedstawiają kolonijny chrzest.  W tekście towarzyszącym wystawie autor pisze:

Interesują mnie zwłaszcza te wszystkie dziwne rytuały wymyślone przez dzieci i przekazywane następnym rocznikom. Rzeczy typu: dziwne napoje i pokarmy niczym zmutowana komunia katolicka. Poza tym, nie oczyszczenie jak na chrzcie, ale totalne umorusanie; błoto, mąka i jajko, a potem mycie zębów. Te wszystkie przebrania i eksponaty mówią dużo o naszej kulturze, świadomej i nieświadomej symbolice.

Pamiętam mój chrzest w liceum. Biegaliśmy pod rzędami ławek, na których stali nasi starsi koledzy i koleżanki, poganiający i pilnujący, żebyśmy nie ominęli żadnej atrakcji. Szkoła zwracała dużą uwagę, żeby nie dochodziło do żadnych aktów agresji – żeby nie było bicia i kopania kotów. Za to były jakieś pomyje do picia, psia karma do jedzenia, mazanie po twarzy trudno zmywalnym markerem i tym podobne atrakcje rytuału inicjacyjnego. Obrzydzenie czuję do dziś.

Nikt nikogo nie zmuszał do udziału. Była jednak presja ze strony grupy:  chrzest był rodzajem biletu wstępu do szkolnej społeczności. Tak jak na zdjęciu Jelskiego - chrzest jest do przeżycia, bo obok ciebie są inni upokorzeniu,  brudni. Dzielisz z nimi puszkę psiego żarcia i stłumioną wściekłość, którą za rok wyładujecie na młodszych.  Dokładnie nie pamiętam, ale chrzest zorganizowany rok później przez mój rocznik był ostatnim w szkole, bo skończył się totalnym wymazaniem ścian i podłóg. Żywioł wyrwał się spod kontroli – nic dziwnego w końcu byliśmy w liceum kujonów, w kuźni olimpijczyków. Gdzieś to zwierzę z nas wyjść musiało.

Te kolonijne i szkolne chrzty są jak dziwny relikt w cywilizowanym społeczeństwie. Jak enklawy, gdzie w skodyfikowany sposób można dać upust wszelkim agresywnym impulsom. Znacie inne sytuacje w których ma się takie przyzwolenie na upokarzanie innych? Rządzi nimi żelazna logika: raz ty pijesz pomyje, ale za rok role się odwrócą. Ty będziesz górą. Doskonale pamiętam, jak sama byłam kotem. Co było rok później – nie wiem. Naprawdę, nie pamiętam. Tzn. wyobrażam sobie, że nie brałam w tym cyrku udziału, ale nie mam pewności. Wolę się widzieć jako zbrukaną świętą, która rezygnuje z zemsty. Ciekawe, czy na wystawie będą też zdjęcia “oprawców”? Chyba nawet bardziej mnie interesują.

Od 5. lutego wystawę Michała Jelskiego “Chrzest” można zobaczyć w warszawskim CSW. Jeszcze nie byłam i aż się trochę boję, tak duże mam oczekiwania :)

1 komentarz:

  1. okropność, bardzo źle wspominam tego typu "zabawy" z czasów kolonijnych, jednak zdjęcie pokazuje bardzo wiele,, świetny wpis :)

    OdpowiedzUsuń