środa, 21 października 2009

Rodzinny kryzys

 

269_6991

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

 

Jest takie powiedzonko, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

Leonie Purchas zajmowała się głownie dokumentalnymi projektami na temat rodzin z całego świata. Jej ostatni cykl jest pod tym względem szczególny – bo przedstawia jej własną rodzinę. Przez dwa lata autorka pomagała matce w jej walce z depresją i zaburzeniami kompulsywnymi. Razem z nią sprzątała dom, w którym matka przez lata zgromadziła stosy różnych niepotrzebnych rzeczy. Na zdjęciach pojawiają się też ojczym i brat autorki.

269_6992

269_6990

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

Zdjęcia są niezwykłe. Ma wrażenie, że jest w nich niepokój, lęk, wyczuwalne napięcie pomiędzy ludźmi. Jest też w tych fotografiach siła – widać, że Purchas fotografuje sytuacje, które ją poruszają, które są dla niej trudne i ważne. Jest też czułość, jakaś melancholia, tęsknota. Jednocześnie cały cykl jest bardzo enigmatyczny, o samej sytuacji rodzinnej więcej można się dowiedzieć  z opisu niż ze zdjęć. Dzięki temu jest w tych zdjęciach jakaś prawda, coś bardzo żywego, co pozwala – mnie przynajmniej – odnaleźć moje własne emocje związane z moją rodziną.

Cały ten projekt wydaje mi się bardzo odważny. Mam wrażenie, że autorka skoczyła na głęboką wodę – fotografowała intuicyjnie, bez z góry przyjętego planu, nie przejmując się, czy wyjdzie z tego czytelny reportaż.

Tu dwie rozkładówki – po kliknięciu otworzy się większa wersja:

269_6988

269_6989

© Leonie Purchas www.leoniepurchas.com

Na stronie Purchas (www.leoniepurchas.com) nie ma jeszcze tych fotografii. Można je obejrzeć w najnowszym numerze FOAM (także online), o którym pisałam, zachwycając się zdjęciami Joao Castilho. Zachęcam przynajmniej do przejrzenia tego numeru - pismo jest drogie (77 zł), ale tym razem jest to numer podwójny i do tego pełen świetnych, poruszających zdjęć. No dobrze, przyznaję – zaszalałam i kupiłam :)

Dla porównania i uwydatnienia świetności zdjęć Purchas, kilka fotografii rodzinno-kryzysowych młodej fotografki: Lisy Lindvay. Nie mówię, że one są złe – kilka zdjęć jest naprawdę bardzo dobrych, ale w porównaniu z cyklem Purchas widać, jak bardzo to wszystko jest wykoncypowane i przetrawione w głowie zanim Lindvay nacisnęła migawkę. Czytelne, przewidywalne i – po pewnym czasie – dość nudne. Podobna sytuacja powielona niepotrzebnie kilka razy, przez co te słabsze zdjęcia odbierają siłę tym lepszym.  Ale i tak warto rzucić okiem na całość: www.lisalindvay.com, choćby żeby zobaczyć świetne foto na temat kryzysu męskości (jak ktoś kliknie w link to na pewno będzie widział, które zdjęcie mam na myśli).

 

lindvay1  

 

 

lindvay2

 

 

lindvay3

 

 

lindvay4

środa, 14 października 2009

“O fotografii” – a tribute to…

 

sontag1mini

Od samego początku planowałam dłuższą notkę na temat kultowej  książki Susan Sontag. Choćby ze względu na nieprzypadkową zbieżność tytułu mojego bloga ;-) Bez wątpienia jest to książka, która ukształtowała moje myślenie o fotografii, w której za każdym razem znajduję pretekst do zastanawiania się, po co właściwie fotografuję i po co oglądam i gromadzę  zdjęcia.

A teraz pojawiła się kolejna zachęta: 30 października pojawi się długo oczekiwane nowe wydanie. Z tego co widziałam na stronie wydawnictwa Karakter – książka zapowiada się apetycznie i z pewnością zajmie honorowe miejsce na mojej fotograficzno-albumowej półeczce.

Fotografia – według Sontag - “stanowi przede wszystkim rytuał społeczny, ochronę przed lękiem i narzędzie władzy”, a aparat fotograficzny jest potężnym narzędziem kształtującym sposób myślenia i odczuwania współczesnego człowieka. Jak druk Gutenberga, fotografia wpisuje się w ciąg wynalazków zmieniających całość otaczającej nas kultury.

Próba streszczenia obserwacji Sontag jest kompletnie bez sensu – równie dobrze mogłabym przepisywać tu kolejne obszerne fragmenty. Lepiej zatrzymać się na chwilę przy co ciekawszych stwierdzeniach – i zobaczyć, gdzie mnie one zaprowadzą.

Zacznę może od tej ochrony przed lękiem. O co właściwie chodzi? Sontag pisze o turystach, którzy – wyrwani ze swojej codziennej rutyny, niepewni jak się zachować w nowych miejscach i w nowych sytuacjach - robią zdjęcia. Stawiają się w specyficznej sytuacji obserwatorów, obcych przybyszów, którzy przyglądają się egzotycznym miejscom z dystansem. Zwiedzają dalekie kraje, poznają inne kultury – ale jakby zamknięci w bezpiecznej bańce.  Wiedzą, co robić: szukać ładnych widoków i utrwalać.

Czy nie jest przypadkiem tak, że każdy fotograf  staje się swego rodzaju turystą? Przygląda się światu z dystansem, nie uczestniczy w otaczających go wydarzeniach, ale patrzy, czeka na właściwy moment, wyławia interesujące motywy.

Fotografia jest pod tym względem narzędziem bardzo dwuznacznym – z jednej strony zbliża do ludzi i świata, daje pretekst do przyglądania się, odwiedzania różnych miejsc, a z drugiej - aparat jest rodzajem tarczy, za którą można się schować; tarczy, która sprawia, że fotograf zawsze pozostaje outsiderem. Sontag pisze, że fotografia stwarza pozory uczestnictwa.

Pamiętam, jak kilka lat temu robiłam zdjęcia na ślubie kuzyna. Spontanicznie chwyciłam za aparat, nie było to konieczne. Państwo młodzi mieli wynajętego fotografa ślubnego. A jednak czułam się niepewnie w kościele. Aparat sprawił, że cała sytuacja zamieniła się w moich oczach w rodzaj przedstawienia, a moja obecność tam była podporządkowana temu, by zrobić ładne fotografie.  Było dokładnie tak, jak pisze Sontag – pozór uczestnictwa. Człowieka z aparatem przy oku nie łatwo wzruszyć. Zajęta fotografowaniem, nie muszę konfrontować się z tym, że już przez tyle lat nie byłam w kościele, że nie mam potrzeby wierzyć. Nie muszę konfrontować się z moim wzruszeniem i poczuciem, że jest coś niebywałego w chwili, kiedy dwoje ludzi ślubuje sobie miłość “na zawsze” – choć przecież nie mogą mieć pewności, że im się uda tę miłość utrzymać.

W domu obejrzałam zdjęcia. Było na nich odbite światło tamtej chwili. Oglądanie zdjęć, było jak jedzenie cukierka przez papierek. Albo raczej jak oglądanie rekinów za szybą.  

Mam wrażenie, że mój synek wyczuwa tę dystansującą siłę fotografii. Kiedy próbuję zrobić mu zdjęcie, zamiast zapozować, pędzi do mnie i rzuca się na obiektyw, próbując go zjeść.  Wtedy moja bezpieczna bańka dystansu pęka, odkładam aparat i idziemy się poprzytulać.

   

 

Wiedziałam, że mi się ta notka o Sontag nie uda, że podryfuję w dygresje. Zawsze tak jest, kiedy czytam “O fotografii”. Po prostu to jest taka książka, z którą się chce rozmawiać :)

Susan Sontag “O fotografii”, wydawnictwo Karakter

wtorek, 6 października 2009

Krajobraz, akt czy portret?

 

Niedawno zostałam zapytana jakim rodzajem fotografii się zajmuję. Pytanie wywołało we mnie pewną konsternację, więc aby ułatwić mi odpowiedź rozmówca podsunął kilka przykładowych kategorii: krajobrazy? martwa natura? ludzie?

Mam wrażenie, że wiele osób myśli w ten sposób o fotografii. Jeśli jesteś fotografem, zajmujesz się ściśle określoną działką tematyczną. Jesteś kolekcjonerem. Damskich biustów, owadów w dużym zbliżeniu, krajobrazów z obowiązkowym motywem kontrastowych skłębionych chmur, obdrapanych podwórek… Można tę wyliczankę ciągnąć w nieskończoność.

Idealnym miejscem, gdzie widać taki sposób myślenia (czy raczej niemyślenia) o fotografii jest portal plfoto. Wrzuca się tam pojedyncze zdjęcia do oceny, umieszczając je w jednej z kategorii. Najwyżej ocenione zdjęcia są potem prezentowane w rozmaitych galeriach typu top 100. Wystarczy pobieżny rzut oka, a widać, że niewiele z takiego podejścia do fotografii da się wycisnąć. O pojedynczym zdjęciu naprawdę rzadko można coś sensownego powiedzieć, przeważają więc lakoniczne opinie w stylu: “fajne”, “ma klimat”, “to lubię”. Większość takich pojedynczych zdjęć w kółko powtarza ten sam stereotypowy motyw. Piękne ciało w dziwnej pozie,  romantyczny czarno-biały portret młodej kobiety chmurnej i zamyślonej, zachwycająca przyroda (góry, morze, las) w świetle zachodzącego słońca, twarz starca emanująca smutkiem i tzw. życiową mądrością. Nie ma o czym mówić.

Już wiem, co trzeba było odpowiedzieć na to pytanie o rodzaj fotografii. Że robię zdjęcia o życiu :-)

A że nie wypada mi za bardzo ilustrować moich narzekań konkretnymi przykładami z plfoto, proponuję obejrzeć dużą serię zdjęć “o życiu”. Gareth McConnell “Family. 21 century love poem”

Gareth McConnel jak widać nie może się zdecydować, czy woli portret, martwą naturę, czy zwierzęta i fotografuje różne rzeczy:

  • wymiętą pościel na swoim łóżku,
  • dzieci
  • psa
  • swój zagracony pokój
  • krzesło drewniane z rzeźbionymi nóżkami i to, co akurat na nim leży
  • drugie krzesło drewniane z poręczami
  • kanapę z kocem w czarno-białą kratkę
  • kwiaty nocą
  • bluszcz
  • kobiety (także gołe i w kostiumach kąpielowych),
  • jedną taką panią, co lubi chodzić w podkolanówkach,
  • faceta z siwiejącym zarostem
  • bardzo dziwnego faceta który jest CAŁY wytatuowany
  • siebie w lustrze.

Wychodzi z tego ciekawa i bardzo niejednoznaczna opowieść o pewnym zagraconym domu, gdzie mieszkają dziwni ludzie. Rodzina, jak wynika z tytułu, ale nie w dosłownym sensie. Trudno się połapać, kto jest tu mamą, a kto tatą. W ogrodzie kręci się sporo podejrzanych typków. Czym zajmują się mieszkańcy i bywalcy tego miejsca? Nie wiadomo. Wyglądają na outsiderów, zamieszkujących artystyczną enklawę. Jednocześnie jest w tych zdjęciach ujmująca czułość – widać, że fotograf opowiada o tym, co jest mu bliskie i dla niego ważne. Tematyczne pomieszanie z poplątaniem, a na jakimś innym, wyższym poziomie, wszystko trzyma się kupy. I o to chodzi.

041

101

 

084

054

010

099

094

100  125

Zdjęcia: © Gareth McConnell www.garethmcconnell.com