Podczas Krakowskiego Miesiąca Fotografii wpadła mi w ręce urocza książka. “W cieniu fotografii” Magdy Stanovej jest zbiorem ciekawych obserwacji i zaskakujących refleksji. Autorka (podążając śladami Barthesa i Sontag) zastanawia się nad sprawami pozornie oczywistymi i dzięki temu udaje jej się w przewrotny sposób opowiedzieć, czym jest fotografia i na czym polega jej fenomen. Refleksjom towarzyszą zdjęcia, zabawne rysunki, schematy i opisy. Generalnie: powstała sympatyczna i mądra książeczka o fotografii. Książeczka, bo ilość stron niewielka, a wydawnictwo bardziej niż poważną książkę przypomina notes.
Magda Stanova, W cieniu fotografii - okładka
Podróżowanie w czasie: ojciec, syn
Czy przed wynalezieniem fotografii ludzie znaleźli się kiedykolwiek w podobnym układzie? – pyta Stanova
Więcej można obejrzeć tutaj (tekst po słowacku i po angielsku): http://www.photo.sittcomm.sk/stanova_shadow.htm
---------------------------------------------------------------------------------
Jest w książce jeden fragment, który wybitnie nie daje mi spokoju, może dlatego, że dotyczy niebezpośrednio fotografii artystycznej i sensu jej tworzenia.
“Fotografia może nam wprawdzie przypominać o jakimś przeżyciu (o ile je pamiętamy pomimo fotografowania), lecz rzadko potrafi przekazać je innym osobom. Często łączymy fotografie z pewną historią lub uczuciem. Pokazując zdjęcie drugiej osobie musimy je opisać słowami. W takim przypadku przekaz jest zrozumiały właściwie tylko wówczas, kiedy słuchacz przeżył coś podobnego. jednak kiedy ogląda nasze zdjęcia, obrazy wyłaniające się z jego pamięci będą dla niego ważniejsze niż nasze.”
Domyślam się, że Stanova miała raczej na myśli zdjęcia prywatne, albumowe, tworzone z myślą o użytku dla potrzeb własnych. Fotografia używana w obszarze sztuki różni się tym, że jest w niej element strategii, że jest w jakimś stopniu obliczona na odbiorcę i stanowi rodzaj komunikatu. Pytanie, czy ten komunikat ma szansę być odebrany? Kiedy myślę o zdjęciach, które mnie poruszają, odnajduje w nich coś, co jest mi znane. Mówią one o uczuciach, które przeżywam, o sytuacjach, w których się znalazłam. Myślę sobie wtedy: aha, nie tylko ja tak mam; ktoś odczuwa podobnie, nie jestem sama. Fotografia jest dla mnie rodzajem ukojenia, daje mi poczucia wspólnoty między mną a autorem czy autorką.
Pytanie, czy mogę odebrać komunikat na temat sytuacji, uczuć, spraw, z którymi nie miałam styczności? Czy fotografia może mi pokazać coś nowego? Czy jest tylko przypomnieniem tego, co już przeżyłam? Krótko mówiąc: czy fotografia jest w stanie zastąpić przeżycie?
Zastanawiam się nad tym z niepokojem, bo pracuję w tej chwili nad cyklem zdjęć o porodzie i macierzyństwie. Dziecko urodziłam 7 miesięcy temu i jest to dla mnie niebywałe i bardzo rozwijające doświadczenie. Zanim zaszłam w ciążę, miałam do macierzyństwa zupełnie inny (dość stereotypowy) stosunek. Że to nudne, że ogłupiające, że na rzecz dziecka trzeba ograniczyć własne plany i ambicje, że okres dwóch- trzech pierwszych lat macierzyństwa jest okresem stagnacji, bo rozwój może odbywać się tylko na polu szeroko rozumianej kariery. Prawda okazała się inna: bardziej złożona, bardziej ambiwalentna. O tym, jak jest – chcę opowiedzieć za pomocą zdjęć. Moim wyimaginowanym odbiorcą jest ktoś taki jak ja z przeszłości. No i wraca pytanie: czy komuś kto nie ma dziecka, kto o nim nie marzy, można opowiedzieć, jak to jest? Póki c0, chcę wierzyć, że można. Najwyżej spadnę z wysokiego konia.
Podam wersję skróconą: nie można.
OdpowiedzUsuńAd. Stanova
Nie wiem, co chciała powiedzieć, ale mówiła o zdjęciach w ogóle, więc nie tylko o 'szufladzie'. To jasne. Reszta to truizmy. Fotografia z natury rzeczy jest kontekstualna i żyje wyłącznie w procesie poznawczym odbiorcy bez względu na jakiekolwiek przypadkowe zbieżności intencji z twórcą zdjęcia. No, ale to temat na inną bajkę ;)