czwartek, 24 czerwca 2010

Światełko z oddali - czyli o co chodzi w fotografii

 

solarewicz

fot. Krzysztof Solarewicz, Przedostatni stan skupienia

 

Mam na temat fotografii dość dziwną, choć wcale nie odosobnioną opinię. Każda fotografia opowiada o śmierci. Nawet wesoła kolorowa fotka z wakacji jest zapisem bezpowrotnie minionej chwili, próbą jej zatrzymania, ocalenia od upływu czasu. Każde zdjęcie, niezależnie od intencji autora, jest wyrazem utopijnego pragnienia, by oszukać czas, przechytrzyć śmierć. Życie nieustannie nam ucieka, zegar tyka, z każdą setną sekundy zbliżamy się do końca, którego nie da się uniknąć. Niezbyt wesoła to perspektywa, tym piękniejsze i bardziej poruszające są próby, by nie poddać się w tej z góry przegranej rozgrywce, by zawalczyć, by zostawić jakiś trwały ślad. Jednym z takich śladów jest fotografia - zapis światła, które w konkretnym dniu, o konkretnej godzinie odbiło się od ludzi i przedmiotów i trafiło do magicznego pudełka zwanego aparatem. Zapisane na kliszy lub matrycy, odbite czy wydrukowane na papierze, będzie nam towarzyszyć. Ot, takie światełko z przeszłości.
Trafił ostatnio w moje ręce album pełen tego światła.

"Przedostatni stan skupienia" Krzysztofa Solarewicza to książka o śmierci. Temat mało wdzięczny, ponury. Nie chce się o nim myśleć przy ładnej pogodzie (dziś akurat u mnie brzydko). Szara płócienna okładka i różowe krawędzie stron sprawiają, że jest to obiekt kuszący - aż prosi się, by zajrzeć do środka. Dobrze by wyglądał na nocnym stoliku, albo na parapecie w salonie.
Zdjęcia, które znajdziemy w środku mogą być pewnym zaskoczeniem: czarno-białe, bardzo proste, surowe. Przypominają fotografie z albumów rodzinnych. Widać dzieci, rodziców, dziadków, jakieś rodzinne zgromadzenia, znajome gesty. Nie są to jednak typowe zdjęcia rodzinne. Jest w tych kadrach napięcie, dotkliwy realizm pokazanych sytuacji, świeżość obserwacji i szczerość, która bywa brutalna. Album Solarewicza jest jakby rewersem tradycyjnego albumu rodzinnego. Pokazuje otwarcie to, co zwyczajowo bywa ukryte i przemilczane. Opowiada o emocjach, które trudno nazwać. Pokazuje sytuacje niejednoznaczne, dalekie od stereotypowych wyobrażeń o przeżywaniu śmierci.

Nie ma tu obrazów, do których jesteśmy przyzwyczajeni: nie widać łez, wystrojonych w czerń kobiet z twarzami zakrytymi woalem, nie znajdziemy pogrzebowych rytuałów. W zamian jesteśmy świadkami zamieszania przy stole, ktoś podaje komuś nóż, krawędź kadru obcina rękę. Kobieta nachyla się do dziewczynki składając usta do pocałunku, na pierwszym planie nieostry fragment twarzy. Na innym zdjęciu widać ciało staruszki w drewnianej trumnie, a przy niej nogi mężczyzny, który już nie mieści się w kadrze. Jest w tej fotografii niepokojący absurd: tu ciało kobiety (w dłoniach modlitewnik i różaniec), tu nogi: w jeansach i skórzanych butach. Niejasna, zakulisowa sytuacja, może przygotowanie do pogrzebu, może moment, kiedy trumnę trzeba gdzieś przewieźć (w rogu zdjęcia widać chyba fragment drzwi samochodowych). Nie do końca wiadomo, co dokładnie przedstawiają fotografie. Nie można nadać im łatwych tytułów w stylu „ostatnie pożegnanie” czy „smutek i żal”.  Rzeczywistość wymyka się słowom i staje się przez to tak dotkliwa, że aż boli.




Publikacja jest offowa, więc do księgarni raczej nie trafi. Można ją kupić tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz